Pramuzyka z drugiej ojczyzny Vincenza

Po drugiej wizycie z rodziną w Szwajcarii już rozumiem, dlaczego pisarz-emigrant Stanisław Vincenz ("Na wysokiej połoninie") po wojnie akurat ten kraj wybrał na swoją drugą ojczyznę. Bo wydaje się, że jego ulubiona Huculszczyzna ma powiązania "podziemne" ("rachmańskie") nie tylko z Himalajami, lecz także z Alpami - zresztą chyba wszystkie ludy wysokogórskie żyją bardzo podobnymi archetypami.

Długo szukałem tego filmu. Reżyser Cyrill Schläpfer podobno nie zgadza się ani na produkcję kaset wideo, ani na pokaz w telewizji. Siedem lat temu od znajomych w końcu dostałem kasetę ze ścieżką dźwiękową, na której niesamowicie mnie fascynowały przykłady "błogosławieństwa połonin" - rodzaj modlitwy wieczornej skandowanej przez lejek od mleka i kończącej się jodłującym echo-wykrzykiem zamiast "Amen". Jest w Szwajcarii jeszcze kilka dalekich połonin, gdzie baca-pustelnik bardzo poważnie praktykuje takie modlitwy wzywając pomocy wszystkich świętych (m.in. słynnego Brata Klausa - św. Mikołaja (!) z Flüe, który choć miał dużo dzieci odszedł - za zgodą żony! – "na pustynię" w Ranft, gdzie modlił się o pokój dla zwaśnionych kantonów szwajcarskich), chroniąc w ten sposób chudobę od złych duchów ("Niech powstanie złoty okrąg wokół tej połoniny..."). Nigdy tego nie robi się dla turystów - także reżyser musiał długo pobyć z tymi ludźmi, zanim mu pozwolono kręcić te ujęcia.

Film zaczyna się od zimowego kolędowania w stylu alemańskim. "Niedźwiedź" pije przez słomkę podaną mu przez reżysera. A maski są prawie takie, jak w Tybecie. Czytającym po niemiecku polecam książkę Pirmina Meiera "Magisch Reisen Schweiz", gdzie znajdą sporo na temat tych półmagicznych obrzędów i modlitw.

"Uwaga: krowy!" - głosi znak na początku filmu. A na końcu, po licznych napisach, czytamy "...i dużo muciek". Niektórych dźwięk tylu dzwonków może usypiać, ale dwie płyty kompaktowe realizowane przez Cyrilla Schläpfera pod wspólnym tytułem "s’Glüüt" ("Dzwonienie", 1995) uchodzą wśród "wtajemniczonych" wręcz za kultowe. Reżyser jest bowiem nie tylko znanym filmowcem-dokumentalistą, lecz także etnomuzykologiem najwyższej rangi. Nie trzeba wcale procesji krysznaitów, jak sugeruje przewodnik wydany przez Pascala, aby np. w Engelbergu (nomen est omen!), "tylko" 2500 metrów nad poziomem morza, przeżywać mistyczny trans wśród "muciek". A jaka różnorodność tych dzwonków - lite i kute, małe i duże oraz bardzo duże: "Ukryta harmonia świata...", cytuje Schläpfer Pitagorasa i Novalisa.

Przez cały film przewija się postać starego akordeonisty. Występują też inne kapele ludowe, grające przede wszystkim w wiejskich knajpach - trochę podobnych do bieszczadzkich - oraz jodłujące kobiety na tle pięknych obrazów alpejskich. Wcześniej nigdy specjalnie nie przepadałem za taką cepeliadą "bawarsko-tyrolską" ze swoimi lendlerami i walczykami - dopiero w wyniku pewnego "osłuchania" z oberkami np. w wykonaniu Zespołu Polskiego (oczywiście na Mikołajkach Folkowych, które przyciągają od lat także fanów z Zachodu) oraz przez liczne analogie do "Buena Vista Social Club" byłem w stanie autentycznie cieszyć się tą muzyką w filmie. Zresztą po ekscytującym pobycie w Engadinie (tam mówią po retoromańsku - dziwnie mi się to kojarzy z językiem rumuńskich cyganów) nabrałem ostatnio nawet przekonania do muzyki dętej - przynajmniej jeśli chodzi o "Ils Fränzlis de Tschlin" (CD "Pariampampam" i "In Viado"), którzy grają jednak raczej w stylu klezmerskim, z elementami muzyki klasycznej i jazzu.

Nie wiedziałem, że jodłowanie bierze się z wołania krów. Stanowi ono być może próbę nawiązania pewnego kontaktu "werbalnego", bo takie wołanie zazwyczaj skutkuje - choć do tego trzeba mieć dużo czasu i cierpliwości. Mam wrażenie, że akurat tego nie brakuje tym, którzy uważają, że ludzie z nizin właśnie w wyniku nadmiaru maszyn nie mają już czasu na śpiewanie... A że procesja przez obory przyciąga szczególnie młodych ludzi - w białych, pokutnych koszulkach z kapuzą, noszących ogromne dzwonki - utwierdza mnie w przekonaniu, że przynajmniej tam, daleko od wielkich miast, "jeszcze Szwajcaria nie zginęła" w smutnych odmętach cywilizacji konsumpcyjnej. "Po co nam Unia Europejska - mówili moi znajomi - nasz kraj składający się z tylu różnych kultur (są kantony niemiecko-, francusko- i włoskojęzyczne, w Gryzonii coraz bardziej słychać język retoromański; są kantony katolickie, ewangelickie i pewnie też ateistyczne) jest najlepszym przykładem dla europejskości, która powinna gwarantować przecież i zrównoważony rozwój i zachowanie tożsamości".

Herbert Ulrich

"Ur-Musig" (Szwajcaria 1993, reź. Cyrill Schläpfer, 117 min - tylko w dobrych kinach!)

 

Film "Ur-Musig" został bezpłatnie udostępniony w organizatorom X Mikołajków Folkowych 2000 przez Fundację "Pro Helvetia" z siedzibą w Krakowie. Oby powstało więcej takich pomostów kulturowych między Karpatami i Alpami, także na korzyść muzykowania "na wysokiej połoninie".

Copyright © CSR Records